logo banner
KW Toruń > MADE...

Aktualności

MADE IN FRANCE

30 października 2011, godz. 17:45

photo15 

Tekst: Pawł Kos

W dniach 13-26 września działaliśmy we Francji. My czyli Paweł Kos i Stefan Kotyk – rezydent KW w Chamonix. Jako, że okolica była malownicza, kuchnia smaczna, a drogi zacne postanowiliśmy podzielić czas na:
3.wspinanie
2.pięknoduchostwo
1.kulinaria
StefKo obycie ze sztuką kulinarną ma, mnie nie jest obca, a produkty francuskiej ziemii są tak smaczne i dobrej jakości, że punkt trzeci wypełniony został w 100%. Czasem ciężko było wstać „od stołu”.
Punkt drugi, hmm... były momenty, gdy szczery prosty, zachwyt brał górę nad bardziej skomplikowanymi uczuciami.
Co do punktu trzeciego to staraliśmy się, a jak to wyszło to poniżej:

Nocleg na Vallee Blanche (15-17 września)
Jestem w Chamonix, „stolicy sportów śmierci” jak określił miejscowość Mark Twight. Tymczasem słońce świeci, skwerek ciepły, wcinam bagietkę, piję wino, zakąszam serem. Ludzie piją kawę w ogródkach, rozmawiają o pracy, mieszkaniach, rodzinie. Turyści kupują pamiątki, młodzi siedzą z laptopami i czujni jak ważki badają „fejsa”. Ktoś przemknie na rowerze, ktoś na hulajnodze, jest miło i przyjemnie. Nagle zaczynają bić dzwony i bić nie przestają. Przełykam kęs bułki i patrzę jak powoli z jednej z małych uliczek wychodzą ludzie. To idzie procesja, dzisiaj pogrzeb ofiar tragicznego wypadku helikoptera w Vallorcine. Zwracam uwagę na stroje, które nie kojarzą się z pogrzebem. Ludzie powoli idą w softshell-ach Lafumy, spodniach North Face-a czy koszulkach Patagonii. No tak jestem w Chamonix, tu nie dziwi taka moda nawet na pogrzebie. Nie zwraca się  uwagi na przechodnia z czekanami, liną na plecach i w uprzęży.
Nad miastem latają paralotnie, kończę bagietkę, wino i ser. Wyjmuję laptopa i szukam schematu Aiguille du Midi, drogi Rebuffata. Czerpię trochę informacji z portalu Góry i wracam do domu Stefana. Jutro mamy zamiar wjechać kolejką linową na Aiguille du Midi, zejść do Vallee Blanche i  wejść na Mont Blanc du Tacul. Później nocleg na lodowcu, następnego dnia wspinanie skalne i powrót na imprezę do Kantyny. Tak to sprytnie zaplanowaliśmy.

photo1

 Czwartkowy poranek przywitał nas ulubioną owsianką;) i pain d'epices (taki piernik francuski) z kremem orzechowym. Do tego zboż-kawka i jedziemy! Wyszedłem trochę wcześniej, żeby kupić bilet na kolejkę linową. Zdążyłem tuż przed dużą wycieczką hinduską. Przedziwna sprawa bo wycieczka zmieściła się w kabinie. Za mną schowały się dwie kobiety w chustach, które jak tylko ruszyliśmy zaczęły śpiewać pieśń albo modlitwę. I tak w „największym zagłębiu śmierci sportowej na świecie” hinduska wycieczka rolników i drobnych przedsiębiorców umilała czas pasażerom.
Zeszliśmy na lodowiec i rozstawiliśmy namiot.

photo2

photo3

Wejście na Mt. Blanc du Tacul (4248 m.n.p.m.) przebiegało bez problemów. Zmieściliśmy się w czasie przewodnikowym, wchodząc przy okazji na  bliski Aiguille du Diable (4114 m.n.p.m.). Po drodze mieliśmy okazje podziwiać piękne widoki, było sporo kruków i jeszcze więcej turystów wysokogórskich.

Przy schodzeniu pojawiły się dziwne oznaki, jakby zmęczenia. Gdy namiot był już blisko zastukał w głowie młotek, po chwili młotków było tysiąc. Zatoczyłem się, obróciłem wokół własnej osi i przysiadłem z wrażenia – Co jest? Przecież nie wstaję od ogniska na Taborze w Sokolikach? - Zacząłem się śmiać i padłem jak długi w namiocie. Stefana również rozłożyła dziwna migrena. Po dwóch godzinach bycia rośliną postanowiliśmy przejść się do Cosmique. W schronisku ruch i gwar. Starzy wyjadacze siedzieli pośrodku, kto wie czy nie siedział wśród nich jeden z braci Huberów. Po kątach mniejsi bracia wspinaczkowi cisnęli kiełbasę, ser i zapijali winem. Wyłamaliśmy się z obowiązującego trendu i zamówiliśmy piwo. Z każdym łykiem słońce robiło się czerwieńsze, a migrena mniejsza. Złoty eliksir ożywił nas i wprawił w znakomity nastrój przed kolejnym dniem.
Plan na następny dzień był następujący:
1. Cel – zdążyć na imprezę w Kantynie.
2. Wybór drogi – Rebuffat (6a), Aiguille du Midi.
3. Możliwe problemy – tłok w ścianie, wysokość, trudności.
4. Czas realizacji – zdążyć przed siedemnastą.
5. Sposób realizacji – szczwany pomysł, żeby wziąć ze sobą raki, czekan i ciężkie buty. Następnie zejść z Aiguille du Midi do namiotu i wrócić z powrotem na górę (czas około 1h). Alternatywą były zjazdy, ale stwierdziliśmy, że zajmą więcej czasu.
6. Wdrożenie:
W nocy migrena ponownie dała o sobie znać. Śpiwór, karimata i dziesiątki ubrań nie chroniły przed zimnem więc zasnąłem dopiero nad ranem. Wyszło tak, że obudziliśmy się dość późno i po wejściu w ścianę trafiliśmy na dwa zespoły, które trzeba było puścić.
Wspinanie w pomarańczowej skale było pierwsza klasa. Wszystko szło elegancko do siódmego wyciągu.

photo5

Ze schematu wynikało, że trzeba iść jeszcze do góry i dopiero trawersować w lewo co StefKo uczynił. Stałem długo na stanowisku, słońce wesoło smażyło kark i policzki, kruki podlatywały na półkę skalną i badały co się dzieje, kolejka linowa jeździła do Włoch i z powrotem i znowu słońce przypiekało kark, kruki podlatywały itd. itp.

photo6

W końcu lina naprężyła się i nie pozostało nic innego jak wypiąć przyrząd i napierać. Stefana nie słyszałem, tylko głos w głowie – Kurde, co tak długo? Ten wyciąg miał być za 5c. Pewnie StefKo zrobił jeszcze jeden i przegięcie liny zabijało go. No nic trzeba napierać. - Po 10 metrach łatwego terenu stanąłem przed przewieszoną rysą i poczułem się jak niemowlę przed pierwszym krokiem. Spróbowałem z lewej, sprobowałem z prawej, spróbowałem środkiem i nic. W końcu natężyłem się, naprężyłem i zadałem do ekspresa. Zrozumiałem, że jesteśmy gdzie indziej. Zrozumienie przerodziło się w pewność, gdy po paru metrach ukazał się 15-20 metrowy komin. Azerując z ciężkim plecakiem namęczyłem się okrutnie, aż wyciąg się skończył, a na jego końcu czekał StefKo i konsumował lokalny śnieg.
-Co jest?
- No, co jest?
-Chyba jesteśmy w ciemnej dupie. Dziwnie to wygląda.
- No chyba tak. Kolega chce poprowadzić następny?
-Nie, a kolega?
-Hmm...
-No to zróbmy zdjęcie.
- Dobra
 
Stefan był zmęczony (co zobaczyłem dopiero później na zdjęciach:), ale następny wyciąg poprowadził, a właściwie przeniósł stanowisko.

photo7

 Później poprowadziłem krótki wyciąg i szczęśliwie dostaliśmy się do wariantu 6b drogi Rebuffata. Sił już nie starczyło na wspinanie klasyczne więc pokonaliśmy go azerując. Później jeszcze zjazd do punktu kolejki i powrót do namiotu.

 

photo8

Podsumowując: nie zdążyliśmy na imprezę, nie skończyliśmy w całości Rebuffata, ale weszliśmy na ścianą południową Aiguille du Midi. Wspinanie w pięknym granicie, w słońcu, w super rysach, płytach i diabelskim kominie. Asekuracja bez zarzutu, ściana logistycznie dość łatwa. Na pewno warta polecenia na początek wspinania w Vallee Blanche.

Verdon (19 – 25 września)
Nad Chamo zebrały się czarne chmury i pora była najwyższa, żeby się ewakuować. Tak też zrobiliśmy. W szary, deszczowy poniedziałek (dlaczego się nie dziwię;) odpaliłem Srebrną Rakietę i pojechaliśmy w stronę słońca. Przejechaliśmy około 400 km do Verdon. Wszędzie po drodze rejony wspinaczkowe: niedaleko Grenoble - Le Presles, dalej na południe Orpierre, Ceuse w okolicach Gap i mnóstwo mniej znanych rejonów. No tak, to wszystko to Alpy, które sięgają aż do Nicei do Morza Śródziemnego i tylko zmieniają swój charakter i wysokość. Góry tracą swoje białe czapy, pojawiają się lasy, im dalej na południe tym bardziej sucho i pomarańczowo.

Jedną z górek mieliśmy okazję zaliczyć, 130° w chłodnicy dało do myślenia, czy dłuższa trasa przez dolinę nie była lepsza (była;). Do Verdon dojeżdżaliśmy wieczorem. Cały obszar parku jest dość dziki, nie ma zbyt wielu miejscowości, a te które są uśpione zostały dawno temu. Wokół pola lawendy, tymianku i dużo lasów.
Około dziewiętnastej byliśmy w Riez, starożytnym mieście założonym przez Rzymian. Miasto turystyczne, a jak nie turystyczne. Pozamykane okiennice, przygaszone światła, cisza i pustka. Tylko w restauracjach niemieccy turyści w milczeniu spożywali kaczkę po prowansalsku. Ewakuowaliśmy się stamtąd. Następne było Moustier Sainte Marie. Niesamowite miasteczko położone u podnóża dwóch skał, pomiędzy którymi zawieszona jest gwiazda. W centrum miasta jest wodospad, a powyżej pięknie podświetlony kościół. I to miasto było pogrążone w letargu, później okazało się, że 15 stopni to trochę za mało dla lokalsów.

photo9

Za Moustier zrobiło się górzyście i droga wiła się niespokojnie. Na jednym z przydrożnych parkingów postanowiliśmy przenocować. Rano okazało się, że jesteśmy ponad wąwozem. Gdzieś w dole płynęła rzeka Verdon, a niemieccy harlejowcy w kryzysie wieku średniego mknęli ponuro przed siebie. Postąpiliśmy podobnie i ruszyliśmy przed siebie, by po kilkunastu kilometrach dotrzeć do La Palud sur Verdon. La Palud jest stolicą wspinaczkową Verdon, można tu zaopatrzyć się w przewodnik, spać na wielu kempingach, kupić sprzęt lub bagietkę czy wreszcie pogadać przy espresso o drogach z lokalsami.
Przewodnik to niezwykle ważna rzecz. Aby dostać się pod drogę w Verdon w większości przypadków trzeba wykonać zjazdy. Sam zjazd nie jest problemem dla przeciętnego wspinacza, ale znalezienie go nie jest banalne. Oznaczenia przy drodze są skromne, a informacja o 30 zakręcie od La Palud nie pomaga. W przewodniku są zdjęcia miejsc z których wykonuje się zjazdy i dużo innych ulatwiających życie. Jak się okazało jest rownież sporo dróg, które można robić bez zjeżdżania, ale są one poza wąwozem.
W zjazdach kryje się jeszcze jedna pułapka, otóż wybierając zbyt trudną drogę możemy być skazani na powrót do podstawy i kilkunastokilometrowy “spacer” do samochodu. Żeby uniknąć takich niespodzianek należy uważniej przyjrzeć się wycenom. Oprócz wyceny klasycznej podawana jest wycena obligatoryjna np. 6b (oblig. 5c) co oznacza, że klasyczne trudności drogi to 6b, ale posiadając technikę na poziomie 5c można drogę przejść w stylu “french free”, czyli azerując.

photo10

Pierwszego dnia dla odmiany schodziliśmy, przy czym zejście do drogi Les Dalles (5c, 250 m) jest chyba bardziej eksytujące niż przejście jej. Następny dzień miał być przygotowaniem do klasyków regionu – La Demande i Uli. Postanowiliśmy rano odpocząć, a wieczorem zrobić jakieś sportowe, krótkie drogi. Odpoczynek natchnął mnie przedziwną myślą, żeby zrobić przebieżkę wokół jeziora Lac de Sainte-Croix nad którego brzegiem nocowaliśmy. Biegłem szybko, biegłem długo, biegłem jak zziajany pies, aż przyszło olśnienie: “Stary biegniesz już godzinę, a prawie z miejsca się nie ruszyłeś”. W samo południe wracałem do samochodu, a tego dnia wiele nie zrobiliśmy.... Wieczorem poznaliśmy Audrica, wspinacza z Digne, który pracuje w Moustier. Ponieważ nie chce wracać do Digne w czasie dni pracy, nocuje w kamperze nad jeziorem. Opowiedział nam co nieco o klasykach regionu, my trochę opowiedzieliśmy o Jurze i okazało się, że mówimy o tym samym – wyślizganym, mydlastym wapieniu. Zniechęciło nas to i wybraliśmy cel zastępczy – drogi La Derobee (6b+, 5c oblig., 180 m.) i Pour une poignee de gros lards, (6b, 180 m.), które udało się pokonać w ciągu następnych dwóch dni.

photo11

W sobotę 24 września postanowiliśmy przejść się dnem wąwozu. Trekking był intensywny w widoki ścian oraz niesamowite formy wyrzeźbione przez wodę.

photo12

Przez wiele kilometrów wznoszą się wapienne ściany, które zmieniają kolor od pomarańczowego, przez szary, po niebieski. Sporo z tych ścian ma wciąż duże walory eksploracyjne i czeka na śmiałków, którzy poprowadzą nowe drogi.

Ostatni dzień to droga Le don de l'Aigle, (6a+, 150m) na Col du l'Ane ze wszystkimi wyciągami co najmniej 6a. Po skończeniu drogi czekał już na nas deszcz i powrót do Chamo.

photo13

Poniżej garść rad:
(1)Samochód wydaje się być niezbędny.
(2)Pogoda we wrześniu była idealna, było sucho;)
(3)Można spać na parkingach przy drodze, choć często są to tylko małe zatoczki
(4)Z wodą krucho
(5)Tani nocleg jest w La Palud na kempie municypalnym (około 4 Euro za osobę)
(6)W La Palud można kupić przewodnik, jest sklep wspinaczkowy, kilka restauracji, sklep spożywczy, stacja benzynowa (diesel to gasole!) i w ogóle wszystko
(7)Zjazdy są trudne do odnalezienia, oglądać zdjęcia i pytać się, pytać!
(8)Nad jeziorem Lac de Sainte-Croix są świetne i darmowe miejsca na nocleg. Woda jest mleczna, ale spokojnie można pływać. Trochę daleko jest do skał.
(9)Klasyki “lubią być” wyślizgane, (opinia, nie sprawdzone osobiście).
(10)Wszystkie pobliskie miejscowości mają coś w sobie i warto je odwiedzić: Rougon (sępy), Riez (zioła), Moustier (ceramika, lawenda), Aiguinez (miód lawendowy).
(11)Drogi są głównie sportowe, choć zdarzają się na własnej, a nawet hakówki.
(12)French free to styl uświęcony tradycją i czasami trzeba z niego skorzystać. Widzieliśmy kości śmiałków, którzy koniecznie chcieli zrobić drogę klasycznie...;)

photo14

dodał: Michał
Komentarze (0) - dodaj swój komentarz

Copyright © 2008 KW Toruń, kontakt