SerwisKW ToruńLogowanieprzypomnij hasło zarejestruj sięPartnerzy | AktualnościMADE IN FRANCE30 października 2011, godz. 17:45
Tekst: Pawł Kos W dniach 13-26 września działaliśmy we Francji. My czyli Paweł Kos i Stefan Kotyk – rezydent KW w Chamonix. Jako, że okolica była malownicza, kuchnia smaczna, a drogi zacne postanowiliśmy podzielić czas na: Nocleg na Vallee Blanche (15-17 września) Czwartkowy poranek przywitał nas ulubioną owsianką;) i pain d'epices (taki piernik francuski) z kremem orzechowym. Do tego zboż-kawka i jedziemy! Wyszedłem trochę wcześniej, żeby kupić bilet na kolejkę linową. Zdążyłem tuż przed dużą wycieczką hinduską. Przedziwna sprawa bo wycieczka zmieściła się w kabinie. Za mną schowały się dwie kobiety w chustach, które jak tylko ruszyliśmy zaczęły śpiewać pieśń albo modlitwę. I tak w „największym zagłębiu śmierci sportowej na świecie” hinduska wycieczka rolników i drobnych przedsiębiorców umilała czas pasażerom. Wejście na Mt. Blanc du Tacul (4248 m.n.p.m.) przebiegało bez problemów. Zmieściliśmy się w czasie przewodnikowym, wchodząc przy okazji na bliski Aiguille du Diable (4114 m.n.p.m.). Po drodze mieliśmy okazje podziwiać piękne widoki, było sporo kruków i jeszcze więcej turystów wysokogórskich. Przy schodzeniu pojawiły się dziwne oznaki, jakby zmęczenia. Gdy namiot był już blisko zastukał w głowie młotek, po chwili młotków było tysiąc. Zatoczyłem się, obróciłem wokół własnej osi i przysiadłem z wrażenia – Co jest? Przecież nie wstaję od ogniska na Taborze w Sokolikach? - Zacząłem się śmiać i padłem jak długi w namiocie. Stefana również rozłożyła dziwna migrena. Po dwóch godzinach bycia rośliną postanowiliśmy przejść się do Cosmique. W schronisku ruch i gwar. Starzy wyjadacze siedzieli pośrodku, kto wie czy nie siedział wśród nich jeden z braci Huberów. Po kątach mniejsi bracia wspinaczkowi cisnęli kiełbasę, ser i zapijali winem. Wyłamaliśmy się z obowiązującego trendu i zamówiliśmy piwo. Z każdym łykiem słońce robiło się czerwieńsze, a migrena mniejsza. Złoty eliksir ożywił nas i wprawił w znakomity nastrój przed kolejnym dniem. Ze schematu wynikało, że trzeba iść jeszcze do góry i dopiero trawersować w lewo co StefKo uczynił. Stałem długo na stanowisku, słońce wesoło smażyło kark i policzki, kruki podlatywały na półkę skalną i badały co się dzieje, kolejka linowa jeździła do Włoch i z powrotem i znowu słońce przypiekało kark, kruki podlatywały itd. itp. W końcu lina naprężyła się i nie pozostało nic innego jak wypiąć przyrząd i napierać. Stefana nie słyszałem, tylko głos w głowie – Kurde, co tak długo? Ten wyciąg miał być za 5c. Pewnie StefKo zrobił jeszcze jeden i przegięcie liny zabijało go. No nic trzeba napierać. - Po 10 metrach łatwego terenu stanąłem przed przewieszoną rysą i poczułem się jak niemowlę przed pierwszym krokiem. Spróbowałem z lewej, sprobowałem z prawej, spróbowałem środkiem i nic. W końcu natężyłem się, naprężyłem i zadałem do ekspresa. Zrozumiałem, że jesteśmy gdzie indziej. Zrozumienie przerodziło się w pewność, gdy po paru metrach ukazał się 15-20 metrowy komin. Azerując z ciężkim plecakiem namęczyłem się okrutnie, aż wyciąg się skończył, a na jego końcu czekał StefKo i konsumował lokalny śnieg. Później poprowadziłem krótki wyciąg i szczęśliwie dostaliśmy się do wariantu 6b drogi Rebuffata. Sił już nie starczyło na wspinanie klasyczne więc pokonaliśmy go azerując. Później jeszcze zjazd do punktu kolejki i powrót do namiotu.
Podsumowując: nie zdążyliśmy na imprezę, nie skończyliśmy w całości Rebuffata, ale weszliśmy na ścianą południową Aiguille du Midi. Wspinanie w pięknym granicie, w słońcu, w super rysach, płytach i diabelskim kominie. Asekuracja bez zarzutu, ściana logistycznie dość łatwa. Na pewno warta polecenia na początek wspinania w Vallee Blanche. Verdon (19 – 25 września) Jedną z górek mieliśmy okazję zaliczyć, 130° w chłodnicy dało do myślenia, czy dłuższa trasa przez dolinę nie była lepsza (była;). Do Verdon dojeżdżaliśmy wieczorem. Cały obszar parku jest dość dziki, nie ma zbyt wielu miejscowości, a te które są uśpione zostały dawno temu. Wokół pola lawendy, tymianku i dużo lasów. Za Moustier zrobiło się górzyście i droga wiła się niespokojnie. Na jednym z przydrożnych parkingów postanowiliśmy przenocować. Rano okazało się, że jesteśmy ponad wąwozem. Gdzieś w dole płynęła rzeka Verdon, a niemieccy harlejowcy w kryzysie wieku średniego mknęli ponuro przed siebie. Postąpiliśmy podobnie i ruszyliśmy przed siebie, by po kilkunastu kilometrach dotrzeć do La Palud sur Verdon. La Palud jest stolicą wspinaczkową Verdon, można tu zaopatrzyć się w przewodnik, spać na wielu kempingach, kupić sprzęt lub bagietkę czy wreszcie pogadać przy espresso o drogach z lokalsami. Pierwszego dnia dla odmiany schodziliśmy, przy czym zejście do drogi Les Dalles (5c, 250 m) jest chyba bardziej eksytujące niż przejście jej. Następny dzień miał być przygotowaniem do klasyków regionu – La Demande i Uli. Postanowiliśmy rano odpocząć, a wieczorem zrobić jakieś sportowe, krótkie drogi. Odpoczynek natchnął mnie przedziwną myślą, żeby zrobić przebieżkę wokół jeziora Lac de Sainte-Croix nad którego brzegiem nocowaliśmy. Biegłem szybko, biegłem długo, biegłem jak zziajany pies, aż przyszło olśnienie: “Stary biegniesz już godzinę, a prawie z miejsca się nie ruszyłeś”. W samo południe wracałem do samochodu, a tego dnia wiele nie zrobiliśmy.... Wieczorem poznaliśmy Audrica, wspinacza z Digne, który pracuje w Moustier. Ponieważ nie chce wracać do Digne w czasie dni pracy, nocuje w kamperze nad jeziorem. Opowiedział nam co nieco o klasykach regionu, my trochę opowiedzieliśmy o Jurze i okazało się, że mówimy o tym samym – wyślizganym, mydlastym wapieniu. Zniechęciło nas to i wybraliśmy cel zastępczy – drogi La Derobee (6b+, 5c oblig., 180 m.) i Pour une poignee de gros lards, (6b, 180 m.), które udało się pokonać w ciągu następnych dwóch dni. W sobotę 24 września postanowiliśmy przejść się dnem wąwozu. Trekking był intensywny w widoki ścian oraz niesamowite formy wyrzeźbione przez wodę. Przez wiele kilometrów wznoszą się wapienne ściany, które zmieniają kolor od pomarańczowego, przez szary, po niebieski. Sporo z tych ścian ma wciąż duże walory eksploracyjne i czeka na śmiałków, którzy poprowadzą nowe drogi. Ostatni dzień to droga Le don de l'Aigle, (6a+, 150m) na Col du l'Ane ze wszystkimi wyciągami co najmniej 6a. Po skończeniu drogi czekał już na nas deszcz i powrót do Chamo. Poniżej garść rad: |
Copyright © 2008 KW Toruń, kontakt |