logo banner
KW Toruń > WRÓĆCIE...

Aktualności

WRÓĆCIE Z MAROKA, NA CHWILĘ, DO MOKA

24 kwietnia 2012, godz. 22:56

Zima się skończyła. Biała Pani nie była łaskawa w tym sezonie. Strzelała „po pyskach” gdy tylko splunęło się na jej widok.
Sezon miał się rozpocząć od wyjazdu Detoxa i Wojtasa na początku stycznia. Zanim do tego doszło zrobiliśmy mały wstęp na znanych i popularnych ścianach Zakrzówka, które nawet Jasperowi nie są obce.

 

photo1


Wyjazd był ze wszech miar owocny, zarówno sportowo jak i towarzysko. I chociaż brakowało Detoxa to nie brakowało ludzi, którzy się z nim wspinali:

- Hej Artur!
- Cześć, co tu robicie?
- Przyjechaliśmy się powspinać.
- Tu? Naprawdę...?! Co u Detoxa?
- Nie najgorzej. Obmyśla nowe klasyki do zrobienia. - Po czym podszedł milczący wspinacz z zespołu obok.
- Hej, jesteście z Torunia? Wspinałem się kiedyś z Detoxem, Karol jestem, pozdrówcie go.

Tak to miło spędzaliśmy czas na rozmowach pod ścianą. Ale i sportowo wyjazd był udany, padło wiele „klasyków”, a my poznawaliśmy nowe techniki wspinaczkowe. Rozwijaliśmy również te stare, których nauczyliśmy się na drewnie u Czarasa czy :) A było nas czterech: Łuki, Wojtas, StefKo i ja.

 

photo2


Część ekipy powtórzyła wspinanie na KFG w grudniu. Tymczasem powoli nadchodził styczeń, a dni i noce dłużyły się. Nerwowo wpatrywałem się w monitor i śledziłem zmiany pogody na portalach. Pogodynka pogodnie kusiła niesamowitą pogodą, mającą nadejść już za trzy dni. Tylko temperatura nie była ta. Również posucha opadowa w całej Centralnej Europie nie wróżyła dobrze lodospadom w Dolinie Białej Wody. Tak też się stało, na początku stycznia w Tatry zawitała wiosna, +5 stopni Celsiusa. Detox i Wojtas w Białej zastali tylko smarki smętnie zwisające na zboczach i komary które wesoło cięły w d...
Z duszą na ramieniu zebraliśmy się w sobie i postanowiliśmy jednak jechać (Łuki i ja) do Moka.
Postanowiliśmy podążać śladami Jaspera w Polsce i zmierzyć się ze Ścianą Ścian – Bulą pod Bańdziochem. Może na kolację – Korosadowicz na skraju Kazalnicy, albo coś na Progu Mnichowym?
Wysiedliśmy w Zako i było całkiem przyjemnie, niestety. Nie zanosiło się na zimowe wspinanie, nigdzie nie było śniegu. Na szczęście gdy wysiedliśmy na Palenicy, coś się zmieniło. Wiatr zaciął po twarzach drobnymi grudkami śniegu i zaczerwienił momentalnie policzki. Zrobiło się (nie?) przyjemnie, pojawiła się nadzieja na zimę. Zrzuciliśmy plecaki, a Łuki poszedł na stronę. Młoda dziewczyna zdziwiona wychyliła się z budki:- Ktoś tu jest? W taką pogodę? Już idę z kasą.
Przeniosłem szybko plecaki na drugą stronę, dziewczyna zaśmiała się – No dobra. Nie skasuję was. Idźcie już.

 

photo3

 

Wiele można powiedzieć o Ceprostradzie, ale kto był ten wie, a kto nie był ten się dowie jak „fascynujący” jest to odcinek. Chociaż bywają takie dni, które sprawiają, że emocje sięgają zenitu jak w stawie na Barbarce w czasie żabich godów. Bywają i takie noce, że niedźwiedzie czy jelenie szumią po krzakach, a meteory spadają z nieba. Są i takie gdy docenia się gorącą herbatę w schronisku – tak było tym razem.
W Moku towarzystwo było mało wspinaczkowe – przyczajeni w kątach goście, marzyciele bez spręża i szemrane grupki pijanych i „wesołych”. Trzeba było napierać. Zrobiliśmy rekonesans nad Czarny Staw – kopny śnieg i silny wiatr, to nas czekało. Bojowo nastawiliśmy się do następnego dnia – nie możemy odpuścić.

photo4  

 


Wbiliśmy się w drogę Bez Znaczenia (V-). Dla mnie nie jest taka znowu bez znaczenia – to moja pierwsza zimowa zdobycz. Również całe mnóstwo filozoficznych pytań zadanych sobie w trudnościach. Z jakiegoś powodu pytania te przestają być istotne gdy napinamy mięśnie, haczymy w rysce i z precyzją zegarmistrza stawiamy raki na małych stopieńkach. Flow must go on!
Dosyć już, droga nie jest tego warta. Pamięć za to jest selektywna i ogólnie czuliśmy się świetnie po zrobieniu drogi, ale w trakcie było wszystko: podejście w śniegu po pas, mroźny wiatr, pyłówki z Bańdziocha, wyrwany hak, zaplątana lina i wiele pytań. Był też telefon od Kuby z Torunia z komendą – Możesz iść!

 

photo5

 


W Nowym Moku na piętrze czaiła się duma, że jednak byliśmy jednym z trzech zespołów, które w tych warunkach zdecydowały się wyjść. Dość na tym, następnego dnia czekała nas kolejna próba. Droga która zmroziła już parę osób czyli W samo południe (IV+/V+).

 

photo6


Przy śniadaniu spotkaliśmy mistrzowski team – nazwijmy ich Mistrzami Kazalnicy. MK spożywali spokojnie śniadanie co jakiś czas rzucając kąśliwą uwagę na temat innych Mistrzów. Zaimponowali mi, uderzać w takich warunkach na Kazalnicę? Trzeba mieć wyobraźnię! Wyszliśmy grubo po nich, śnieg lekko tylko prószył, a może nawet nie. Ze zdumieniem patrzyłem jak szybko doganiamy dwie czarne kreski, mozolnie przemieszczające się w stronę Czarnego Stawu. Dogoniliśmy ich, gdy skręcali na Bulę – Więc to tak Mistrzowie?! - Rozczarowanie szybko przeszło, zmieniło się we wdzięczność, w końcu Mistrzowie przetarli nam podejście.
Trudności drogi nie były do końca jasne, raz że nasypało śniegu, dwa, że podobno słabo z trawkami. Pierwszy wyciąg (a w zasadzie podejście) był radosnym nurzaniem się w śniegu, przypomniało się dzieciństwo.

 

photo7

 

Drugi wyciąg to klasyczne wpuszczenie w maliny, i to nie ja zostałem wpuszczony. Łuki miał okazję poprowadzić większość trudności kluczowego wyciągu - dał radę! Trzeci wyciąg okazał się dokończeniem drugiego. Dwa czujne klinowania końcówek ostrzy i strzał do trawy, później trening przybloku i już po wszystkim. Czwarty wyciąg był wpuszczeniem w maliny, ale tym razem siebie. Brak igieł sprawił, że blady Elvis wyjrzał z za kamienia i nie chciał sobie pójść. Piąty wyciąg był przeniesieniem stanu, czytaj orką w śniegu. Szósty był próbą zrobienia ekstremu przez Łukiego. Ale opatrzność czuwała. Głos mądrości zespołu wspinającego się poniżej - Eeeee, to nie tam! - sprawił, że nie musiał testować wytrzymałości rachitycznej choinki. No i pięknie, selektywna pamięć wykasowała na górze wszystko co nieprzyjazne i nieprzyjemne i pozostawiła tylko radość.

 

photo8

 

Później był wyjazd, którego członkowie, Wojtas i Łuki, co jakiś czas ujawniają mrożące krew w żyłach detale. Pamiątką jest ułamany ząb na czekoladzie i nagroda “Obsranego repika”. Podobno niektórzy mieszkańcy Zakopanego też załapali się na pamiątki.

 

photo9

 

Był jeszcze jeden wyjazd. Taki na którym wszystko pozornie sprzyjało: pogoda, dobry plan, wolne miejsce i zacna ekipa w Betlejemce. I co się stało? Pewność siebie nas zmiotła, no prawie.
Pierwsza droga, czyli letni klasyk – Prawe Żebro na Skrajnym Granacie (V-) wymagał koncentracji, trochę techniki i pokory. Niestety czegoś zabrakło. Po pierwszym wyciągu, który przynajmniej w teorii był najtrudniejszy, przed oczami ukazał mi się las ... haków. No może nie las, ale dwa błyszczące, lśniące, kuszące. Droga do nich prowadziła w terenie dwójkowym, więc dziarsko przedzierałem się przez śniegi i trawy. Śniegi niespodziewanie opadły i ukazała się płyta. Trzeba było podejść inaczej do tematu, czyli odpuścić, niech się partner wykaże;)
Wojtas stał długo i nie mógł uwierzyć, ani stan ani fragment drogi do haków nie wzbudzały pozytywnych uczuć. Na szczęście miał sposób na stan kryzysowy i przemawiając “czule” do czekanów i raków naparł. Ile myśli może przewinąć się przez głowę na cztero - metrowym trawersie? Ile myśli pojawia się gdy stajesz wreszcie przy stanie i patrzysz w górę na przewieszającą  się “trójkową” rysę? Pewnie jedna: “Kur..., co ja tu robię!?”
Myśl była tak intensywna, że przyjąłem ją jak własną i zgodziliśmy się na zjazd z haka. Parę metrów niżej minęliśmy nasz właściwy wyciąg...
Po takim początku nie pozostało nam nic innego jak podwyższyć poprzeczkę.
I poszlismy na Drege'a...
I wróciliśmy z Drege'a w całości...
I to był nasz sukces.
Trzeci dzień przyniósł pewne zmiany, podliczyliśmy zyski i straty i postanowiliśmy zrobić Drogę Niemca na Progu Kościelcowym (IV+). Mieliśmy wsparcie Smoka (nie wawelskiego, ale tego prawdziwego, z Jeleniej Góry), więc nie mogło się nie udać. To była czysta, choć krótka przyjemność. Bez ekscesów, bez przygód, bez Elvisów.
A po wyjeździe pozostał niedosyt i marzenia o gorących morzach południowych...

 

photo10

Tekst Paweł Kos, zdjęcia Łukasz Duchnowski

dodał: kosoul
Komentarze (0) - dodaj swój komentarz

Copyright © 2008 KW Toruń, kontakt