50 lat Klubu Wysokogórskiego w Toruniu

PRÓBA I PRZEJŚCIA - DROGA PIĘKNA WIDOKOWO, KRUCHA I ORIENTACYJNIE ZAWIKŁANA, ŚMIAŁE OMINIĘCIA

Co to jest pomroka dziejów i czy wypada o nią pytać przy okazji rocznicy naszego Klubu? Nie wypada, ale ma związek. Ośmielam się twierdzić, że pomroka dziejów to nic innego jak nie zapisane informacje. Z naszego życia odchodzą kolejne generacje zostawiając nam strzępy ustnie przekazanych wiadomości, których często słuchało się jak ględzenia. Pamiętam z dzieciństwa, że wyłączałem się ze słuchania wszystkiego, co zaczynało się od słów "przed wojną, to..." Dzisiaj chętnie bym posłuchał... Z imion moich czterech pradziadków, znam dwa, trzecie jest do zdobycia od cioci, której nie widziałem wiele lat, czwartego nie ma już od kogo się dowiedzieć. Okrągła rocznica jest pretekstem do tego by zebrać to, co ocalało w naszej pamięci z pięćdziesięciu lat wspinania w Toruniu. Przystępując do tego wypracowania wykonałem wiele telefonów do osób różnych generacji, wywołując nieodmiennie popłoch poznawczy pytaniem: "słuchaj, czy pamiętasz kiedy...?" Pomroka dziejów czai się za każdą datą i wspomnieniem. To już najwyższy czas aby wykonać próbę zapisu dziejów Klubu. Wybieram najprostszy wariant - omówienie kolejnych kadencji prezesów.

Bardzo sympatyczne to nasze Toruniewo. Zacne, historyczne, ufortyfikowane porządnie ale własnego środowiska górskiego nigdy nie miało. Co takiego wydarzyło się po wojnie, że powstał Klub Wysokogórski? Otóż powstał uniwersytet, którego zaczynem była duża część kadry naukowej Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie. To był potężny intelektualny zastrzyk dla zacnego kupieckiego miasteczka. Małym odpryskiem tego wydarzenia był zalążek toruńskiego środowiska górskiego. Repatriacja, termin kłamliwie używany przez władzę, oznaczała dla Torunia między innymi przybycie sporej grupy ludzi nauki i kultury, ludzi, którzy dopiero co opuścili swoją ziemię i w skali małych ojczyzn byli ekspatriantami. Był to jeden z tych nielicznych w naszej historii momentów, kiedy powiew kultury i wielkiego świata w wydaniu zachodnim, dotarł do nas ze wschodu.

Prof. Zofia Abramowiczówna, oczywiście z Wilna, uczennica wielkiego filologa klasycznego, prof. Stefana Srebrnego, egzaminuje mnie z historii literatury. Jest jak zwykle lekko zażenowana koniecznością sprawdzania wiadomości tak podstawowych, że nie podejrzewa nas o niewiedzę. Nasza Babcia, bo tak ją nazywaliśmy, po zadaniu pytania wydaje zachęcające pomruki "uhmuhmmm", mające na celu przełamanie dystansu i zachęcające do ujawnienia posiadanych niewątpliwie wiadomości. Siedzę przed nią, bezczelny młody głupek, zdenerwowany i lekko zarumieniony z emocji, świadomy chwilowej nieprzydatności głównych atutów (kilkadziesiąt drążków i tyleż samo przysiadów na jednej nodze). Seria zachęcających pomruków już wybrzmiała, nadal nic nie mówię. "Babcia" patrzy na mnie uważnie i wiedząc o mojej pasji postanawia mi pomóc.

Czytał Pan oczywiście w oryginale relację Shiptona z wyprawy everestowskiej? Jakie jest Pańskie zdanie? Mallory i Irving osiągnęli szczyt?

Moja konfuzja rośnie. Nie znam angielskiego, nie czytałem relacji Shiptona nawet w skrócie, coś tam bąkam, że mogli wejść. Prof. Abramowiczówna nie była pasjonatką gór. Dla niej alpinizm i jego ideologia były częścią światowej kultury, o której nie mogła nie wiedzieć.

Otóż alpinizm i jego historia jest małą częścią światowej spuścizny kulturalnej a historia naszego ruchu w Toruniu jest częścią naszej lokalnej tradycji. Świadomość własnych korzeni z grupki ludzi związanych bieżącym, nawet górskim interesem, czyni dopiero środowisko.

Korzenie jak to korzenie. Splątane, ukryte, ciężko je wyciągnąć na powierzchnię. Jak powiedziałem moje pytania o daty, wywołują popłoch u rozmówców, zaczynam więc od zastrzeżenia: to co piszę zawiera błędy i jest tylko punktem wyjścia do napisania dokładnej kroniki naszego Klubu.

Jak się zaczęło? Pod koniec lat czterdziestych, jeszcze przed hurtowym zjednoczeniem narodu z partią i instytucji mniej słusznych z bardziej słusznymi, powstał w Toruniu oddział Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, którego animatorami byli ci sami, którzy dali początek naszemu Klubowi, wileńscy profesorowie Tadeusz Czeżowski, Edward Passendorfer i młodszy od nich, pochodzący z Bydgoszczy Leszek Michalski, wówczas młody pracownik nauki. Filozof, logik i metodolog nauki Tadeusz Czeżowski ocalił biblioteczkę wileńskiego PTT i przekazał ją toruńskiemu oddziałowi Towarzystwa. Przedwojenne numery Taternika, Wierchów, Die Alpen i La Montagne oraz zbiór zdjęć na szkle, to właśnie wywodząca się z Wilna część naszej klubowej biblioteki. Edward Passendorfer, to geolog, którego praca naukowa związana była prawie w całości z Tatrami. Jego wydana przed II wojną pozycja "Jak powstały Tatry", to świetna popularyzacja wiedzy o geologii naszych jedynych gór wysokich. Do końca istnienia PTT, Leszek Michalski był sekretarzem oddziału Toruńskiego a ostatnie pisma sygnowane jako PTT, pochodzą z początku 1951 roku.

W naszym klubowym archiwum zachował się dokument z zebrania założycielskiego Koła Pomorskiego Klubu Wysokogórskiego PTTK w Toruniu. Data, 21 stycznia 1952. Widnieją na nim nazwiska: Tadeusz Czeżowski, Edward Passendorfer, Leszek Michalski, Jerzy Tomaszewski. Prof. Jerzy Tomaszewski nagabnięty przeze mnie, nie znalazł się w stanie popłochu, gdyż zanim zadałem mu pytanie o daty stwierdził, że nic nie pamięta. Po chwili dorzucił jednak, jak to naukowiec nie uznając pamięci za źródło informacji, że jest prawdopodobne, iż uczestnikami tego zebrania byli profesorowie Czerny i Walas. Był to okres największego "przykręcenia śruby" w Rzeczpospolitej II A, czyli w PRL. Jednocześnie zlikwidowano Polskie Towarzystwo Tatrzańskie i Klub Wysokogórski. Obie te organizacje trafiły do jednego ale za to słusznego wora - PTTK. Długa tradycja działalności o charakterze klubowym (oj, niesłuszny to był charakter) została przerwana a ludzie wrzuceni do masowej turystyki, której założenia nie akceptowały indywidualizmu związanego ze wspinaniem. Na szczęście pośród wielu spraw, które w kraju Wiślan nie udały się, był również kult jednostki z próbą wprowadzenia sowieckiego sposobu działania we wszystkich aspektach życia. Prawie zawsze powstawał "polski wariant". Klub Wysokogórski PTTK, to nic innego jak próba działania tych samych pasjonatów gór w nowych warunkach. Tak więc powstało Koło Pomorskie Klubu Wysokogórskiego PTTK w Toruniu. W papierach Wojciecha Szymańskiego zachowało się zaświadczenie z 1 kwietnia 1952 roku, prawdopodobnie wydane dla służby granicznej, że Wojciech Szymański członek Koła Pomorskiego KW PTTK udaje się w Tatry w terminie od 5 do 16 kwietnia 1952 roku. Inne pismo z dnia 5 maja, to program kursu taternickiego organizowanego przez Koło Pomorskie:

13 i 28 maja, topografia Tatr, Jerzy Tomaszewski, historia taternictwa, Wojciech Szymański, 6 czerwca, biwakowanie, Lucyna Lipczyńska-Tomaszewska, uprawianie alpinizmu, Wojciech Szymański.

I tak z małymi zmianami do dzisiaj. Na szczęście Klub nie musi już wystawiać zaświadczeń, że okaziciel pisma znajduje się w Tatrach. Co by nie powiedzieć był to jednak porządek. Posiadacz pisma wiedział gdzie się znajduje, władza wiedziała, że stojący przed nią człowiek wypełnia rozkaz Klubu a Klub wypełnia zadania postawione przez Partię. Tak to było. Cześć pracy skalnej !!!

Pierwszy prezes E. Passendorfer zwany wtedy przewodniczącym, przenosi się jeszcze 1952 roku do Warszawy i Klubem faktycznie kieruje jego sekretarz Leszek Michalski. Grupka pasjonatów znajduje spokojną niszę w najbardziej chorym okresie PRL. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, możemy być im wdzięczni za upór. Nazywając się tak, czy inaczej, należąc do partii, czy nie, przechowali przedwojenną, czy też europejską tradycję zdobywania szczytów i ścian. Dla młodych członków naszego Klubu zacytuję Wawrzyńca Żuławskiego, który tak ocenia pierwsze efekty powołania Sekcji Alpinizmu Zarządu Głównego PTTK. Sama barokowa nazwa tego nowego tworu nie wróży nic dobrego ale jest to kolejny kroczek do normalności. "(...) nie ulega wątpliwości, że Sekcja Alpinizmu przebrnęła przez wielkie trudności (...) i ma poważne osiągnięcia. Przełamanie zaczarowanego kręgu Tatr Polskich stało się rzeczywistością. Trzydziestoosobowy obóz w Tatrach Słowackich latem 1954 roku, 60-osobowy w zimie i przeszło120 osób w ciągu lata 1955 pozwala na stwierdzenie, że terenem działalności taterników polskich, stały się obecnie całe Tatry." Tym, którzy tęsknią do PRL, polecam lekturę tekstów z tamtych czasów.

Nadeszła "odwilż", po której Klub Wysokogórski znowu mógł istnieć. Ten kontredans politycznych absurdów niewiele zamieszał w spokojnym Toruniu. 23 czerwca 1957 zostaje powołany tymczasowy zarząd Klubu Wysokogórskiego w Toruniu. Było to przygotowanie do całkowitej normalizacji, po reaktywowaniu Klubu Wysokogórskiego jako samodzielnej organizacji (koniec roku 1956).

Skład zarządu: przewodniczący (jeszcze nie prezes), Leszek Leszek Michalski, zastępca Jerzy Tomaszewski, sekretarz Janusz Szczęsny, skarbnik Jerzy Kuczyński. Ci dwaj ostatni, to koledzy z Bydgoszczy, których spora grupka dołączyła do toruńskiego środowiska. 12 listopada 1958, odbywa się pierwsze po reaktywowaniu walne zebranie członków Koła Pomorskiego KW. Prezesem zostaje prof. Leszek Michalski.

Pod koniec lat 50 i na początku 60, pojawia się nowe pokolenie, które taternictwa i alpinizmu uczyło mnie i moich rówieśników. Ton nadają prezesowie. Tadek Łaukajtys był naszym pierwszym człowiekiem w czołówce polskiego alpinizmu, Wojtek Szymański kierował obozami centralnymi w Kaukazie i dwiema ekspedycjami himalajskimi (Dhaulagiri '83, Manaslu '87). Nasi prowadzą nowe drogi, padają wartościowe przejścia zimowe. Lata 60, to bardzo dobry poziom sportowy wspinaczkowego Torunia.

Początek lat sześćdziesiątych, to okres dużej aktywności organizacyjnej bydgoskiej części naszego Klubu. Cytuję komentarz Wojtka Szymańskiego, do przekazanego spisu dokumentów: "W końcu lat 50 Zarząd Koła Pomorskiego KW przeniósł się z Torunia do Bydgoszczy. Motorem był głównie Genek Temlak. Toruń nie miał czasu na urzędowanie, papierków było dużo, a aktywność wspinaczkowa była domeną głównie Torunia" W latach 1961-64 prezesem był wspinacz i narciarz z Bydgoszczy, dr med. Eugeniusz Temlak. To trwało do 1964 r., kiedy oderwaliśmy się od Bydgoszczy tworząc Koło Toruńskie KW. To, co później bywało nazywane secesją Torunia (takie określenie słyszałem jako młody wspinacz i członek KW Bydgoszcz), było w istocie powrotem do stanu pierwotnego. Oba środowiska dojrzały do samodzielnego istnienia i nie było to wynikiem rzekomej animozji między miastami. Ta animozja jeśli w ogóle występuje, to między politykami (pieniądze) i między kibicującymi inaczej w czasie wyścigów motorami po żużlu (duży hałas źle robi na głowę podobnie jak pieniądze). Moje osobiste doświadczenia potwierdzają brak animozji miedzy Klubami. W roku 72, kiedy trwały już przygotowania do wyprawy w Andy Peruwiańskie, byłem studentem UMK i członkiem Klubu Bydgoskiego. Wtedy zwrócił uwagę na mnie, a właściwie na moje przejścia, Tadek Łaukajtys. Zaproponował udział w ekspedycji i członkostwo Klubu. Przez parę dni chodziłem jak błędny ("rany boskie! Autor drogi na Wielkim Filarze Narożnym zwrócił na mnie uwagę!!), a potem podjąłem ciężką decyzję, że przejdę do Klubu Toruńskiego, ale po wyprawie i to przedstawiłem jako swój warunek. Zarząd KW Toruń zgodził się bez zastrzeżeń, a przecież nie było wiadomo, czy będę wzmocnieniem tej ekipy.

Prezesem w roku 1964 został prof. Wojciech Szymański. Po nim w roku 1967 dr Tadeusz Łaukajtys. Tadek był naszym prezesem do roku 1983 a więc 16 lat. Jego prezesura, to największe zespołowe sukcesy naszego Klubu, wyprawy, które zapisały się w historii polskiego alpinizmu.

  • 1971 - Wysoki Atlas
  • 1973 - Andy Peruwiańskie
  • 1977 - Hindukusz
  • 1979 - Spitsbergen
  • 1983 - Dhaulagiri

Tyle o kadencji Tadka Łaukajtysa, który otwierając światowej klasy nowe drogi był dla mojego pokolenia sportową inspiracją. Na początku jego prezesowania wchodzi w Tatry a potem z wyprawami klubowymi w góry wysokie następna generacja. Padają w Tatrach nowe drogi i I wejścia zimowe, poważne drogi w Alpach i sukcesy w górach wysokich (dwa wejścia na Dhaulagiri, Noszak, nowe drogi w Andach, wejścia w Pamirze).

W 1983 roku prezesem zostaje Bogdan Krauze. Mimo, że lata 80, to ekonomiczne dogorywanie PRL, Klub nie traci sportowego rozpędu.

  • dwa obozy alpejskie i jeden w Dolomitach,
  • dwie wyprawy w Andy (1985 i 1988)
  • wyprawa na Manaslu (1987)

Bogdan jest prezesem dwie kadencje (do roku 1989) i realizuje w tym czasie pomysł kupienia kamienicy za zarobione przez Klub pieniądze. Oczywiście jak to zwykle bywa pomysł miał tylu zwolenników co i wrogów. Pomysł szybkiego wydania pieniędzy miał wielu zwolenników ale determinacja i argumenty Bogdana przekonały zarząd. Kamienica przy Kopernika 45 stała się naszą własnością. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić Klub Toruński bez tej siedziby. Gdyby pomieszczenia były jeszcze okazalsze, to poszczególne sale powinny mieć nazwy: "Sala Czeżowskiego i Passendorfera", "Sala Bogdana" i "Sala Darasa", o czym za chwilę.

Miałem i ja zaszczyt być prezesem KW Toruń w latach 1989-92, w latach trudnej transformacji. Sukcesów organizacyjnych nie miałem, na działalność wyprawową czasy były za trudne. Zaczęło się poważne życie i zmieniły się też warunki do uprawiania wspinaczki. Po pierwsze skurczył się czas, który można przeznaczyć na pobyty w górach, pojawiły się nowe, atrakcyjne formy uprawiania alpinizmu i wspinania. Za PRL nie tęsknię ale czule wspominam całe miesiące spędzane w górach. Już w roku powstania Solidarności, tknięty złym przeczuciem, prorokowałem w czasie jakiejś biesiady koniec dzieciństwa dla Wiślan.. Wtedy jeszcze tak zwana komuna resztkami sił przedłużyła nam wakacje ale od roku 90 zaczęła się odpowiedzialność i ciężka praca, która nie była specjalnością socjalistycznego społeczeństwa. Dla naszego ruchu ma to wiele konsekwencji. Na plan pierwszy w działalności sportowej wysunęły się tak zwane "skały". To, co dla wielu już w latach 80. było celem aktywności wspinaczkowej z powodu popularności wspinaczki klasycznej na świecie (free climbing), stało się celem dla większości w latach dziewięćdziesiątych. Powodem jest zarówno popularność, jak i brak czasu. Zmieniły się sportowe priorytety. Nie tylko w skałach ale i w Tatrach, Alpach i górach wyższych, liczą się ekstremalne trudności techniczne, którym nie sposób sprostać bez specjalistycznego treningu. Zwolennicy wszystkich rodzajów wspinaczki spotykają się zatem najczęściej na sztucznych ścianach, gdzie można szlifować formę z dala od gór i po pracy. Z rozrzewnieniem wspominam swoje czteromiesięczne sezony letnie i kilku tygodniowe pobyty zimą w Tatrach. Byliśmy jak ryby-welony w akwarium. Dokarmiani i obrażeni na władzę. Nie mówię oczywiście o tych, którzy naprawdę walczyli z ówczesną władzą a których w naszym środowisku nie brakowało. Siedzieli po więzieniach, byli internowani, tracili pracę.

Ruch wysokogórski stał się więc częścią ruchu wspinaczkowego i tak jest na całym świecie. Jest inaczej. Bardziej rozmaicie i kolorowo. Jest więc panel i zawody wspinaczkowe, wspinaczka sportowa, czyli trudna skała z przygotowaną asekuracją i precyzyjnymi regułami dotyczącymi stylu, jest ski-alpinizm, kaskady lodowe i "suche dziaby" (dry tooling) i są wreszcie wszystkie znane przedtem rodzaje wspinaczki, czy też raczej alpinizmu.

Ojcowie założyciele naszego Klubu byliby zapewne zdziwieni przede wszystkim rozmiarami problemów, które zaprzątają głowy większości wspinaczy. Na szczęście fauna wspinaczkowa jest bogata. Realizowane dzisiaj cele to nie tylko Dupa Słonia, która jest niewiele większa od dupy słonia ale i niedawno pokonane urwiska na Ziemi Baffina. Jedno i drugie wymaga treningu, mnisiej ascezy i podporządkowania wielu spraw swojej pasji. To nas łączy i to jest największą wartością wszystkich rodzajów wspinania. Nadal eksploruje się góry, ale najczęściej fragmenty o ekstremalnych trudnościach, natomiast równorzędnym terenem eksploracji jak w całym sporcie stało się własne ciało. Budujące jest obserwowanie młodych ludzi, którzy bez szans na nagrody i puchary, bez trenerów i stypendiów, narzucają sobie niesamowity reżim treningowy, by pokonać niewielkie nieraz kawałki skały. To, co łączy dawnych i współczesnych wspinaczy, to realizacja zawsze pionowych marzeń. Prawie wszyscy, nawet mistrzowie panela, w jakimś momencie odczuwają pokusę wyjścia z sali i w tym momencie dołączają do górskich pasjonatów. Coraz więcej również i w naszym Klubie młodych ludzi, którzy uprawiają taternictwo w jak najbardziej tradycyjnym sensie. Chciałbym przy tej okazji wyrazić podziw dla sporej zawsze w Toruniu grupy wspinaczy, którzy bez sławy i ekstremów całymi latami oddawali się swojej pasji. To oni stanowili i stanowią o sile naszego toruńskiego środowiska. To oni, a nie mała zawsze grupka ekstremalistów, tworzyli atmosferę Klubu.

Wracamy do najnowszej historii Klubu. Walne zebranie w 92 roku. Zaczyna się "era Darasa". Dariusz Kopczyński zostaje prezesem na dziewięć lat. Pojawił się znienacka w połowie lat 80 ubiegłego stulecia, deklarując chęć zapisania się do Klubu. Bogdan Krauze skierował go do mnie.

- Wspinałeś się?
- Tak, a bo co!?

Podał mi kartkę z wykazem poważnych dróg tatrzańskich i zrozumiałem w sekundę, że pojawił się całkowicie niezależny typ w dodatku dobry wspinacz i jak się okazało dobry duch Klubu. Inicjator dwóch, po długiej przerwie, wypraw himalajskich (Gharwal i Himalaje Centralne). Bezinteresowny działacz i twórca niezliczonej ilości anegdot (w tym i o mnie, co sobie chwalę). To Darek wymyślił i zrealizował przeprowadzkę z pierwszego piętra na parter i do piwnicy. Niewątpliwie nasza piwnica, to "Sala Darasa". Jest to dzieło zaledwie kilku osób. Reszta z niżej podpisanym, z dużym zaangażowaniem przyglądała się postępom prac. Dziewięć lat prezesury, to drugi po Tadku Łaukajtysie wynik w historii naszego Klubu.

W zeszłym roku prezesem został Wojciech Wiwatowski. Wojtek to bardzo sprawny i uniwersalny wspinacz oraz instruktor. Jak zapisze się w galerii prezesów? Życzymy Mu wszyscy jak najlepiej ale to już następne pięćdziesieciolecie.

Pamiętajmy o tych, którzy w górach zatrzymali się w biegu. W naszych wspomnieniach trwają zawsze młodzi. Widzę ich jak gnają z ciężkimi worami pod górę.

  • Jarek Michel (1949-1974)
  • Krzysiek Mosingiewcz (1955-1981)
  • Romek Gutkowski (1945-1982)
  • Tadek Waśniewski (1963-1982)
  • Kuba Kamiński (1960-1982)
  • Krzysiek Kozłowski ( ? -1985)
  • Marysia Litowska (1943-1986)

Na koniec apel. Nie obawiam się o przyszłość wspinania. Następne generacje znajdą sobie nowe, trudniejsze cele. Oby ocaliły atmosferę odziedziczoną po "ojcach założycielach", z niewielką ilością konfliktów, przyjaznym stosunkiem do młodych i łagodnością cechującą ludzi naprawdę mocnych.

Ludwik Wilczyński