Mescalito
Podążając za, już chyba ogólnie przyjętą, tradycją "pierwszego",
przedstawiamy poniższą krótką relację z doliny Yosemite.
No, to właśnie zrobiliśmy pierwsze polskie treningowe przejście El Capa.
Zdaje się nam też, że było to chyba pierwsze polskie 1716 przejście w
Dolinie. Ale tak się tylko historia zaczęła!
A jakże, bo styl też mieliśmy nieprzeciętny. Choć piszą, że drogę robi się
4-6 dni, to nam to zajęło zaledwie 12. Choć przyznam, że nie śmiem
twierdzić, że było to pierwsze taaaak długie przejście, bo pewno znalazłby
się ktoś, kto robił to dłużej. Tu na przykład wspinają się po El Capie w górę i
w dół (czego sami byliśmy świadkami), zdarza się też w poprzek (słynny trawers Chrisa MacNamary)
na wózkach inwalidzkich, ślepi, dzieci, tudzież starcy i śmiem
podejrzewać (choć nie posądzać), że komuś mogło wyjść powyżej 12 dni....
tak na marginesie - wujowie w latach siedemdziesiątych jak otwierali te drogę
to spędzili na na niej 10 dni.
Co prawda zawsze to super być naj (choćby i w tę drugą stronę: tu najszybsze
przejścia El Capa zajmują poniżej 3 godzin) ale mi siadła psycha i pomimo
namów Kaśki na następną noc w wyjściowych półkach, puściły mi nerwy i
wyprowadziłem na szczyt. A tak na marginesie - ta to ma nerwy jak postronki,
u mnie to już chyba nie te lata....
Aha, doświadczenie w zespole mieliśmy całkiem zróżnicowane, bo z jednej
strony mi się zdarzało już na big-wallu bywać, za to Kaśka jest od
boulderingu i choć liną się związać potrafiła, to (sprzętowo) się na tym
trochę kończyło. Ale, ale! jak się okazuje big-wall nie taki straszny i
boulderowiec El Capa załoi. Jako że ściana dość jest lita i lekko, jakby to
rzec, się przechylająca, wzięliśmy my sobie portala. Nie tylko, co by sobie
dogodzić, ale również ku treningowi - bo to sprzęt raczej egzotyczny i w ogóle
chyba powoli wymierający. Szczególnie w epoce speedu i bicia rekordów. Już
nawet Reticent Wall (za jakieś A4+/A5) padł ciągiem pod uderzeniem załogi G
(Dean Porter, Ammon MacNally, Ivo Ninov: 36h nonstop). No więc młoda kadra miała
się uczyć historii i się chyba nauczyła. W pierwszą noc, przy dzikich okrzykach i
porykiwaniach (tudzież cieńszych popiskiwaniach) udało się portala rozłożyć. Z
tym, że rano portal nam się, jakby to tu zgrabnie ująć, po prostu rozpierdolił.
Wisimy więc sobie dość nisko nad piargami i zastanawiamy się co robić. Typowa
sytuacja: jest wesoło, jest zabawa, ale decydować trzeba: albo piargi albo sława....
Więc, jako że mamy tu mieć przejście treningowe, to chyba nie ja mam się uczyć,
więc to Samsonówna zostaje postawiona pod ścianą (tudzież chyba podwieszona?).
W dół niedobrze, w gorę źle, ale wisieć w nieskończoność to tez chyba tu nie
będziemy. Mnie to już tak w ogóle trochę uprząż uwiera i coś bym się ruszył.
No wiec zdecydowała.
Ach, tu już chciałem się pochwalić, żeśmy zaliczyli pierwsze przejście bez
portala, ale pewnie to nie prawda, bo wujowie 30 lat temu robili to chyba na
porządku dziennym. Hola! hola! ale chyba w tym tysiącleciu to może jednak
jesteśmy. Jednym słowem, ja pierdolę, takiej skały, tak litej, tak super
podwieszonej i tak super zajebistej to chyba nikt gdzie indziej nie wymyślił!!!
Spójrzcie sami na kilka zdjęć a pełną relację z wyżej wspomnianej wycieczki
znajdziecie wkrótce w relacji Kaśki w magazynie "Góry".
Krzychu (Krzykacz) Belczyński (KW Toruń)
Kaśka (Młoda) Samson (KW Toruń)
Sponsorzy (a jakże!): PZA, KW Toruń
|