logo banner
KW Toruń > ZMARŁ...

Aktualności

ZMARŁ KRZYSZTOF KRZYKACZ BELCZYŃSKI

15 stycznia 2024, godz. 23:49

Z ogromnym żalem i smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Krzysztofa Krzykacza Belczyńskiego. Krzykacz był wieloletnim członkiem naszego klubu, jednym z najlepszych wspinaczy w historii KW Toruń, uznanym naukowcem, postacią nietuzinkową. Zmarł 13 stycznia 2024 roku. Nadal nie możemy w to uwierzyć. Żegnaj, Krzykacz.

photo1

Krzykacz w Himalajach Gharwalu, 2004 r. (fot. Bodzio Kowalski)

 

Tak Krzykacza wspomina Bodzio Kowalski:

 

Krzysztof Belczyński 1972 - 2024

            Krzykacz trafił do Torunia jesienią 1990 roku, został studentem dość elitarnego kierunku astrofizyki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Był już po kursie skałkowym u Kazimierza Śmieszki. Młody, napalony na wspinanie i w ogóle na życie. Zakumplował się z kolegą z roku Cezarym Dadurą „Johnym” i po ogarnięciu terenu trafił do toruńskiego Klubu Wysokogórskiego i na średniowieczny Zamek Dybowski. Jako, że Klub jest posiadaczem kamienicy, to w jej piwnicy, zawilgoconej i zimnej, na ścianach pojawiły się chwyty wspinaczkowe, a pod sufitem niewielkiego pomieszczenia zawisła drabina Bachara. Obaj bardzo szybko podnosili swój poziom wspinaczkowy, co przełożyło się na wyniki w skałkach i w Tatrach. W Toruniu Krzysiek dorobił się swojego pseudonimu, kto choć raz Go spotkał, ten wie z jakiego powodu. Był zachłanny na życie, na wspinanie, a wszystko co robił to na całego. Jak ulał pasowało do Niego określenie „życie na pełnej petardzie”. Wspinał się i trenował do upadłego, co owocowało poważnymi kontuzjami. Miał również doskonałe wyniki na studiach, które kontynuował w Centrum Astronomicznym Mikołaja Kopernika PAN w Warszawie. Później były naukowe wyjazdy oraz praca na uniwersytetach w USA, poprzedzone jednak wspinaczkowymi rekonesansami. Na pierwszy ogień poszedł The Nose na El Capitanie, a później już poszło, Mescalito, Zodiak, South Seas. Zaznaczył swoją obecność na innych ścianach: „Latitude” (A4, 400 m) w Zion, "Grand Slam of Ship" (A4; 100 m) na Looking Glass w Appalachach. Wspiął się setkami dróg w skałkach w całych Stanach Zjednoczonych.

            W 1996 roku związał się z Marcinem Tomaszewskim, krajanem z rodzinnego miasta i swoim najlepszym partnerem wspinaczkowym. Ten sezon w Tatrach należał do nich, wystarczy powiedzieć, że padły wtedy Ekspander (cztery drogi Sprężyna: na Małym Młynarzu, Kotle Kazalnicy, Mnichu i Kościelcu) w 23 godziny i 9 minut, 3 x Kazalnica, Brytyjskie Trawersy na Mniszku i wiele wiele innych. A Krzysiek pokonał w sumie 44 drogi. Swoje partnerstwo kontynuowali, czasem zabierając kogoś do zespołu, w wielu ścianach świata. W 2001 wytyczyli drogę „Tańcząc w ciemnościach” (VII A3, 550 m)na dziewiczej zachodniej ścianie masywu Denbor Brakk (4800 m.n.p.m.) w Karakorum. W 2002 pokonali (z Michałem Bulikiem) nową drogę „Absolute End” (ok. 1000 m, VI big wall, A4, 6.2) na Mount Thor na Ziemi Baffina. W 2003 roku przeszli (z Dawidem Kaszlikowskim) nową drogę „Ostatni Krzyk Motyla” (1200 m, 25 wyciągów, VI bigwall, VII UIAA, A4, C3, lód 70 st.) na Citadel w masywie Kichatna Spires na Alasce. Za to przejście zespół został nominowany do Złotego Czekana i otrzymał Kolosa w kategorii alpinizm. Droga ta była podstawą do otrzymania grantu im. Mugsa Stumpa, na kolejny cel – niezdobytą wówczas Płetwę Rekina na Meru w Himalajach Gharwalu. Zanim wyprawa doszła do skutku, w 2004 roku wspólnie z kolegami z KW Toruń, Wojciechem Wiwatowskim i Bogusławem Kowalskim wytyczyli nową drogę na wschodniej ścianie Torre Sur w masywie Torres del Paine, co zaowocowało nagrodą Jedynka. Tego samego roku odbyła nieudana wyprawa na wspomniane Meru. Dwa lata później odbył ostatnią wspólną wyprawę z Marcinem, w trakcie której zdobyli oni słynne Cerro Torre drogą przez Kompresor. Krzysiek uwielbiał życie w ścianie, nazywał to wspinaniem hotelowym. Wydawało się, że portaledge’u czuł się lepiej niż w swoim domu. Dla mnie Krzykacz był jedną z inspiracji. Zawsze pełen energii, chętny do wspinania i imprez. Miłośnik jazdy na rolkach i bycia w ciągłym ruchu. Mimo pozorów był ogromnie pracowity i świetnie zorganizowany. Jak mówił, swoje osiągnięcia naukowe zdobył dzięki ciężkiej pracy, a nie talentowi. Gdy ze względów zdrowotnych nie mógł już się wspinać, to skakał na trampolinie i uprawiał wakeboarding. Zawsze miewał przedziwne pomysły typu przehaczenie kilometrowego mostu drogowego w Toruniu (po jego konstrukcjach), wykorzystanie do wspinania przerw dylatacyjnych (asekuracja z friendów) na wieżowcu zbudowanym z wielkiej płyty, czy wywieszenie nowiutkiego portaledge’a za balkon. Z Krzykaczem nie było nudy i tematy do rozmowy nigdy się nie kończyły. Podczas wspólnego przejścia drogi Długosz – Popko na Kotle Kazalnicy nie przestawaliśmy rozmawiać. Koleżanka, która podeszła nad Czarny Staw, żeby popatrzeć na nas zapytała, czy potrafimy wspinać się bez gadania. Ostatni raz rozmawialiśmy ze dwa lata temu, gdy zadzwonił do mnie, ażebym podał szczegóły naszego przejścia w Patagonii kustoszowi Patagonii Rolando Garobottiemu. W pamięci zostanie mi mnóstwo wspólnych historii i film „Trzeci Stopień Wyobcowania”. Jest w nim taka scena, gdy krzyczy On (a jakżeby inaczej!) do księżyca, to mówię, żeby zaczął wyć. Na co odrzekł „a ja będę krzyczał i wył jak mi się podoba”. Taki był Krzykacz – żył jak mu się podobało.

dodał: tomi
Komentarze (0) - dodaj swój komentarz

Copyright © 2008 KW Toruń, kontakt